Losowe sytuacje związane zarówno z kwestiami zdrowotnymi, jak i bezpieczeństwem wymusiły niejako zmianę podejścia i sposobu pracy na szkołach. Każda zmiana, w szczególności zmiana organizacji systemu edukacyjnego na globalną skalę, powinna być poprzedzona analizami i testami. Nie było takiej możliwości, niewidoczny gołym okiem czynnik losowy, wymusił przeprowadzenie zmian w sposób ekspresowy i dynamiczny.
W związku z tym, przez media krajowe przeszła lawina zarówno pozytywnych, jak i negatywnych komentarzy dotyczących nauczycieli i polskiej szkoły jako takiej. Dało się słyszeć zarówno głosy, że nauczyciele podchodzą rzetelnie do tematu, prowadząc różnego rodzaju live, streamingi, spotykają się z uczniami w różnych przestrzeniach chmurowych. Z drugiej strony, część rodziców podnosiła argumenty o przeładowaniu treściami do samodzielnej pracy, niektórzy nauczyciele zadawali zbyt dużo zadań.
Czy e-learning wdrożony niejako gwałtem, w 2-3 dni, ma szansę być nie tyle idealny, co…chociaż dobry? Rzetelny, przetestowany, zaplanowany i zorganizowany z głową? Sytuację taką można przyrównać do realizowania kapitalnego remontu mieszkania…w 3 dni…samodzielnie, bez hydraulika, elektryka, z połową narzędzi oraz bez oszczędności i żadnych dodatkowych funduszy. Co więcej, bez wytycznych, a z wymaganiami: efekt końcowy musi zostać odebrany przez inspektora budowlanego, musi się spodobać mieszkańcom i ich teściowej, z którą nie ma kontaktu.
Problem 1: Drabina odpowiedzialności
Każdy ma swoje zadania do spełnienia – to jasne. Niestety system jest tak skonstruowany, że nie lubi szybkich, dynamicznych i nieprzetestowanych zmian. Dlatego zaczęło się to wszystko nieco rozjeżdżać w czynniku tzw. ludzkim. Ministerstwo oczekiwało błyskawicznego przestawienia się i (co zrozumiałe) realizacji na takim samym poziomie zadań edukacyjnych. Tyle, że sytuacja nie zawsze na to pozwalała, nie zawsze na takim poziomie, jakiego byśmy sobie życzyli.
Poniżej w drabinie gdzieś Kuratoria i organy prowadzące. Te nie zawsze wiedziały JAK rozwiązać poszczególne problemy, chociażby ze sprzętem. Bo była to sytuacja nowa i bardzo dynamiczna. Nikt na nią nie był przygotowany. W większości regulacji prawnych zapomniano całkowicie o takich placówkach, jak Młodzieżowe Domy Kultury. O ile miejskie działały na zasadzie placówek kultury, muzeów, o tyle młodzieżowe domy kultury podlegają pod edukację, a w przepisach dotyczących tejże, były raz po raz pomijane. Zamknąć? Zdalnie prowadzić? W ogóle tak się da? Czy można? Czy to będzie zgodne z prawem? Z tymi pytaniami dyrektorzy zostawali sami.
Na samym końcu łańcucha delegowania odpowiedzialności był nauczyciel, rodzic i uczeń. Główni (brzydkie słowo) interesariusze szkoły. Oni MUSIELI się dostosować, nie mieli wyboru. I można mówić wiele o kompetencjach cyfrowych, ale w standardzie studiów nauczycielskich nie ma treści związanych z zarządzaniem klasą w LMS, brakuje na ogół obsługi pakietów Office365 czy Google Workspace. Nie mówiąc o przygotowaniu sekretariatu (wszak to praca administracyjna!) do wdrożenia chmury szkolnej i jej administrowania. Nadal w większości szkół i gmin praca ta dzieje się sama, za darmo, a katalog dodatków funkcyjnych nie przewiduje funkcji administratora systemu LMS, czy szkolnej chmury edukacyjnej.
Problem 2: Fikcja liczb i propaganda sukcesu
Mózg analityczny lubi liczby – średnia 4,29. 90% szkół przygotowanych, 84% szkół działa w trybie stacjonarnym lub hybrydowym. Mniej niż 4% szkół jest zamkniętych. Czyli dobrze?
Miary JAKOŚCIOWE są o wiele trudniejsze, bardziej czasochłonne do zbadania, opracowania, przeanalizowania. Na ogół mniej korzystne (może inaczej – bardziej odporne na manipulację, o czym za chwilę). Co do zasady więcej z nimi roboty. Ciężko o propagandę sukcesu, kiedy się zbada ZADOWOLENIE rodziców ze sposobu przeprowadzenia nauczania zdalnego.
Trudno mówić o tym, że wszystko się udało, jeśli przykładowo statystycznie rzecz biorąc w każdej klasie 2 uczniów cierpiało na bezsenność lub stany lękowe związane z nauką. Warto uzmysłowić sobie to, że np. „mniej niż 4% zamkniętych szkół” (zakładając 3,5%) z liczby ogólnej 34920 placówek oświatowych (źródło: Otwarte Dane) daje ponad 1200 zamkniętych obiektów. Zmieńmy teraz na moment narrację medialną – żółty pasek z wykrzyknikiem, breaking news: ponad tysiąc dwieście szkół nie działa. Co dalej z uczniami? Dzieci bez edukacji, jak żyć? Jasne, że szerzenie paniki też nie jest odpowiedzią, nikomu by to nie służyło. Warto jednak wiedzieć, że liczby są, jakie są. Ale w zależności od sposobu ich podania, będą odnosić różne efekty. Tak, czy owak – od mieszania herbata słodsza nie będzie.
Problem 3: Przywiązanie do klasycznego modelu
Szkoła pełni przede wszystkim rolę dydaktyczną. A może opiekuńczą? Ano właśnie. Prawda jest zapewne gdzieś pomiędzy. Zależy od poziomu jakości życia rodziców, zasobności ich portfela, przyzwyczajeń, bazy placówek opiekuńczych w okolicy itd. Stąd chyba niejako „na wszelki wypadek” kurczowe przywiązanie do tradycyjnego modelu nauczania. 7h razy 45 minut plus przerwy, daje łącznie około 6 godzin „zajętego dziecka”. Czyli 6 godzin rodzic może potencjalnie pracować. Z dojazdami spokojnie pół etatu. A jeśli działa świetlica, to może i cały. Gospodarka się cieszy, rodzic się cieszy (do czasu). Skutkowało to często niestety przeciążeniem uczniów.
Zdalne nauczanie, jakie poznaliśmy z powodu epidemii COVID19 wraz z ukrzesłowieniem ucznia na dłuższy czas dawało namiastkę zaopiekowania, czy chociaż zajęcia dziecka. Stąd brak modelu blended learning, niezwykle rzadko słyszało się o organizacji lekcji w układzie 20% czasu na live przed kamerkami z nauczycielem (pokaz, część teoretyczna, wstęp do tematu), 30% czasu konsultacyjnego z nauczycielem w mniejszych grupkach lub 1:1 dla tych, którzy tego potrzebują. A pozostałe 50% czasu to praca UCZNIA z użyciem przygotowanych przez nauczyciela materiałów, na platformie typu Moodle.
Problem, jaki jest tu dostrzegany to brak zaufania w ogóle. Zabrakło zaufania do ucznia, nie zezwolono uczniowi na wzięcie odpowiedzialności za swój proces nauki. Może również brak zaufania do nauczycieli? Jak rozliczyć czas pracy nauczycieli, skoro będzie on zmienny? Co jeśli żaden uczeń nie zjawi się na konsultacjach – rejestrować godzinę, czy nie? Takie przyziemne na pozór problemy, brak elastyczności, brak zaufania do dyrektorów, brak zielonego światła i zachęty, ażeby w ten sposób również organizować naukę, dał efekt ukrzesłowienia uczniów.
Problem 4: Komponent IT, szkolenia, budżet
Prawda ludu stanowi, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Szkoła nie przynosi zysku i nigdy nie będzie przynosiła. Przynajmniej nie w rozumieniu ekonomii klasycznej, w krótkim okresie inwestowanie w szkoły się nie opłaca. Politycznie ciężko na tym coś ugrać, bo zanim się przeprowadzi, przetestuje reformę, pokaże efekty, zanim się skoryguje, zanim coś zacznie działać…to skończy się kadencja. A w bilansie wykazujemy tylko nakłady, koszt. A nie zysk.
Podobnie ze szkoleniami – porządne szkolenie z jednego narzędzia, dla pracowników firm czy korporacji, kosztuje często kilkadziesiąt tysięcy zł. Kilku szkoleniowców, cały dzień lub dwa szkoleniowe, wyżywienie, sprzęt, środowisko testowe, na którym ćwiczymy, uczymy się, psujemy (żeby wiedzieć jak naprawiać, jeśli zepsujemy u siebie). Małe grupy. To wszystko poprzedzone konsultacjami, analizą potrzeb szkoleniowych. Tyle, że to inwestycja, która ekonomicznie się zwraca. Większa sprzedaż, lepszy klient, większy zarobek dla firmy.
A w szkole? W szkole jest nieco inaczej, te kilkadziesiąt (jeśli dobrze pójdzie), lub kilka tysięcy zł mamy na cały budżet szkoleniowy na cały rok. Na wszystkie tematy, w tym zdiagnozowane potrzeby, priorytety właśnie ogłoszone, itd. A zatem intensywne szkolenie z jednego narzędzia wygląda na ogół tak (o ile w ogóle wygląda), że przyjeżdża gadająca głowa, przeklikuje się przez prezentację z kilkudziesięcioma slajdami, czasem zostawi PDFa będącego zlepkiem screenów co jak klikać. I trudno mieć o to pretensje, skoro taka gadająca głowa musi przeszkolić 10 szkół, żeby zarobić tyle, co po przeszkoleniu pracowników 1 firmy. Dodajmy do tego paskudny nawyk „wszystko dla wszystkich”. Z rzadka szkolenia są targetowane, na ogół jest to połączenie szkolenia, rady pedagogicznej i pikniku z żelkami i kawą w tle, uzupełnianiem podpisów, księgi zastępstw, sterty papierów. A prezentacja „leci”. Należałoby zapytać jak dzieci – KTO PYTAŁ? No właśnie najczęściej nikt nie pyta, czy i komu takie szkolenie jest potrzebne.
O budżecie na serwisowanie, bieżące utrzymanie, czy wdrożenie nowego rozwiązania IT ze względu na zdalne należałoby napisać oddzielny artykuł. Te rzeczy w szkołach „dzieją się same”, zazwyczaj rękoma nauczycieli informatyki. Może kiedyś powstanie oddzielny tekst na ten temat. Chcecie?
Podsumowanie
Nauczanie zdalne wiele zmieniło w szkołach. Trochę gwałtem, przymusem i niekoniecznie w przyjemny sposób, ale zmieniło. Na lepsze. Jasne, były problemy i należy z nich wyciągnąć wnioski. Ale co ważniejsze – nie straćmy tego, co już zostało wypracowane. Teraz od grona pedagogicznego, ale i od dyrektorów zależy, czy będą potrafili wykorzystać szanse. A jest ich wiele, ale tak konkretnie kilka prostych przykładów, które zmieniają wiele:
- Rady pedagogiczne online – w szkołach jest już Teams, Zoom, lub inne narzędzia do wideokonferencji. Często rady pedagogiczne nie oszukujmy się, nie mają wymiaru socjalizacji. Są jedynie odczytaniem suchych faktów, zagłosowaniem nad czymś. Zima, warunki kiepskie, paliwo drogie a dojazd też zabiera czas. Może warto takie eventy przeprowadzać online?
- Cyfrowy obieg dokumentów – zamiast przenosić pliki na pendrive, zostawmy je w chmurze (o ile mamy stabilny internet). Dokumenty szkolne niech zostaną w chmurze szkolnej, chociażby ze względu na ochronę danych osobowych, czy na wygodę.
- Ankiety zamiast kserowanych z roku na rok wzorców – każdy kojarzy pewnie „Arkusze analizy pracy własnej”. Opcjonalnie inne dziwne statystyki przeróżne, przedstawianie realizacji zagadnień dot. doradztwa zawodowego. Może w niektórych szkołach analiza potrzeb szkoleniowych, etc. Tego typu dokumenty NAJPROŚCIEJ w szkole ogarniać przy pomocy przygotowanych wcześniej ankiet. Jeden rzut oka i widać kto nie oddał dokumentu, przy okazji oszczędzamy papier. Czyli jeszcze jeden wymiar – nie tylko mówimy o ekologii, o zrównoważonym rozwoju, o oszczędzaniu zasobów, ale realnie robimy coś w tym kierunku. Nie każdy dokument musi mieć formę papierową, otrzymać pieczątkę, podpis, trafić na 5 lat do archiwum.
Jest tego dużo więcej. Chociażby wygoda w kontakcie z nauczycielami i uczniami, brak konieczności korzystania z własnych prywatnych adresów email. Również minimalizowanie ryzyka popełnienia literówki w adresach podczas wysyłki, etc. Korzystajcie z tego, co zostawiły po sobie „onlajny”!